Wietnamsko - laotanska pętla. Rosyjski kurort w Wietnamie.Dzień 4
Siedząc wieczorem w knajpce przyglądaliśmy się, jak wygląda życie rodzinne, prywatne, towarzyskie i praca, tzn. jak bardzo się przenika. Panie siedziały sobie elegancko i grały w karty. Jedna z nich przy okazji zajmowała się maleńkim dzieckiem, a inna na skinienie klientów podawała zamawiane trunki. Ogólnie panie zdawały się dobrze bawić. A obok nich siedział kilkuletni chłopiec i oglądał bajki w TV, bo przecież oni wszyscy byli u siebie w domu, a jedynie knajpiani goście byli jakby także u nich i korzystali z ich toalety. Ale dla nich zdawało się to być normalne. W Wietnamie nie znają chyba powiedzenia- mój dom moja twierdzą...
Tego dnia od rana padało, wiec nie wybraliśmy się na plażę. Śniadanko zjedliśmy obok noclegu, bo po deszczu gonić nam się dalej nie chciało. Zamówiliśmy, choć wcale nie wiedzieliśmy co. Jak się okazało - coś jakby na kształt mini omletów z krewetkami, do zawijania w ziołach. Oczywiście nie do końca wiedzieliśmy, jak zabrać się za jedzenie, więc szybka prezentacja spożywania dała nam rozeznanie, co i jak.
W ramach poprawy nastroju, z racji deszczu, kokosek na deser
i na 12.15 na dworzec, na autobus do Mui Ne. Bilety kosztowały po 10 000vnd, a autobus jechał dobre 5,5 h.
W Mui Ne w pierwszym lepszym guest housie znaleźliśmy nocleg za 6$ w sali piecioosobowej. Na szczęście w pokoju byliśmy tylko my :-)
Na obiadek i tym razem zafundowaliśmy sobie owoce morza, i tym razem już udało się zjeść kalmary, bo te pokazaliśmy w akwarium zanim usiedliśmy przy stoliku. Cena świeżutkich kalmarów to 280 000vnd za kilogram.
Do Mui Ne wybraliśmy się z racji jej osławionych plaż. Ale to co zastaliśmy...
Spacer przez Mui Ne to spacer przez kupę straganów ciągnących się przez kilometry oraz rosyjskich napisów, a z reszta i samych Rosjan. Z trudem dostrzec tam można Wietnamczyka. W każdej knajpce gra muzyka, często rosyjskie disco polo. A i alkohol w większości sklepów i knajpek to importowany z Europy alkohol wszelkiej maści. Ot cale Mui Ne.
Wracając ze spaceru zarezerwowaliśmy bilety wyjazdowe w dalszą drogę. Po 8$ dostaliśmy miejsca leżące do Nha Trang na 1.30 popołudniu dnia następnego. Poszliśmy spać z nadzieją, że rosyjscy plażowicze nie wstaną na wschód słońca i na plaży będziemy jednymi z nielicznych osób...
Tego dnia od rana padało, wiec nie wybraliśmy się na plażę. Śniadanko zjedliśmy obok noclegu, bo po deszczu gonić nam się dalej nie chciało. Zamówiliśmy, choć wcale nie wiedzieliśmy co. Jak się okazało - coś jakby na kształt mini omletów z krewetkami, do zawijania w ziołach. Oczywiście nie do końca wiedzieliśmy, jak zabrać się za jedzenie, więc szybka prezentacja spożywania dała nam rozeznanie, co i jak.
W ramach poprawy nastroju, z racji deszczu, kokosek na deser
i na 12.15 na dworzec, na autobus do Mui Ne. Bilety kosztowały po 10 000vnd, a autobus jechał dobre 5,5 h.
W Mui Ne w pierwszym lepszym guest housie znaleźliśmy nocleg za 6$ w sali piecioosobowej. Na szczęście w pokoju byliśmy tylko my :-)
Na obiadek i tym razem zafundowaliśmy sobie owoce morza, i tym razem już udało się zjeść kalmary, bo te pokazaliśmy w akwarium zanim usiedliśmy przy stoliku. Cena świeżutkich kalmarów to 280 000vnd za kilogram.
Do Mui Ne wybraliśmy się z racji jej osławionych plaż. Ale to co zastaliśmy...
Spacer przez Mui Ne to spacer przez kupę straganów ciągnących się przez kilometry oraz rosyjskich napisów, a z reszta i samych Rosjan. Z trudem dostrzec tam można Wietnamczyka. W każdej knajpce gra muzyka, często rosyjskie disco polo. A i alkohol w większości sklepów i knajpek to importowany z Europy alkohol wszelkiej maści. Ot cale Mui Ne.
Wracając ze spaceru zarezerwowaliśmy bilety wyjazdowe w dalszą drogę. Po 8$ dostaliśmy miejsca leżące do Nha Trang na 1.30 popołudniu dnia następnego. Poszliśmy spać z nadzieją, że rosyjscy plażowicze nie wstaną na wschód słońca i na plaży będziemy jednymi z nielicznych osób...
Komentarze