Norweski dziennik namiotowy. Dzień 7
Niestety poranek przywitał nas mgłą i niewielkim deszczem więc okazji na wyjątkowe zdjęcia niestety nie było.
Po śniadaniu i uzupełnieniu zapasów wody z górskiego strumyka udaliśmy się na miejsce stopowe nieopodal naszego miejsca noclegowego.
Padał deszcz a natężenie ruchu było niewielkie. Zatrzymał się na szczęście dla nas mężczyzna, który widział nas dzień wcześniej i podwiózł jakieś 20km a dalej po jakiś 15min zabrał nas Niemiec, który był dla nas idealnym stopem. Jechał w miejsce położone jakieś 60km od Nordkappu, więc zaledwie rzut beretem.
Po drodze Niemiec poopowiadał nam nieco o sile wody spływającej z gór, o rybich farmach, łowieniu, hodowli reniferów i kupił nam maślane bułeczki reklamowane na każdej z norweskich stacji benzynowych. Wysadził nas w miejscowości Russenes, bo tak jak nam doradzał z tamtąd łatwiej złapać stopa na Nordkapp.
Z Russenes jakiś młody chłopaczek podwiózł nas kawałek a później jeszcze jakieś 3km przeszliśmy w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na nocleg. Miejsce znalazło się nieopodal atrakcji turystycznej jaką była wioska Samów. W dole drogi nad fjordem znalazł się kawałek miejsca dla naszego namiotu. Na szczęście ta droga nie była zbyt uczęszczana więc panował względny spokój. Fjord, góry dookoła, cisza- czego chcieć więcej?
Zabraliśmy się za jedzenie zupki chińskie a właściwie tajskie i kanapki. Ser, który kupiliśmy okazał się serem kozim a na dodatek był to ser karmelowy, lekko słodki- jak dla mnie wyjątkowo smaczny.
Na ranek dnia następnego zaplanowaliśmy kolejny odcinek z serii kąpiele w lodowatej fiordowej wodzie, czyli to, co włóczykije lubią najbardziej ;)
Po śniadaniu i uzupełnieniu zapasów wody z górskiego strumyka udaliśmy się na miejsce stopowe nieopodal naszego miejsca noclegowego.
Padał deszcz a natężenie ruchu było niewielkie. Zatrzymał się na szczęście dla nas mężczyzna, który widział nas dzień wcześniej i podwiózł jakieś 20km a dalej po jakiś 15min zabrał nas Niemiec, który był dla nas idealnym stopem. Jechał w miejsce położone jakieś 60km od Nordkappu, więc zaledwie rzut beretem.
Po drodze Niemiec poopowiadał nam nieco o sile wody spływającej z gór, o rybich farmach, łowieniu, hodowli reniferów i kupił nam maślane bułeczki reklamowane na każdej z norweskich stacji benzynowych. Wysadził nas w miejscowości Russenes, bo tak jak nam doradzał z tamtąd łatwiej złapać stopa na Nordkapp.
Z Russenes jakiś młody chłopaczek podwiózł nas kawałek a później jeszcze jakieś 3km przeszliśmy w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na nocleg. Miejsce znalazło się nieopodal atrakcji turystycznej jaką była wioska Samów. W dole drogi nad fjordem znalazł się kawałek miejsca dla naszego namiotu. Na szczęście ta droga nie była zbyt uczęszczana więc panował względny spokój. Fjord, góry dookoła, cisza- czego chcieć więcej?
Zabraliśmy się za jedzenie zupki chińskie a właściwie tajskie i kanapki. Ser, który kupiliśmy okazał się serem kozim a na dodatek był to ser karmelowy, lekko słodki- jak dla mnie wyjątkowo smaczny.
Na ranek dnia następnego zaplanowaliśmy kolejny odcinek z serii kąpiele w lodowatej fiordowej wodzie, czyli to, co włóczykije lubią najbardziej ;)
Komentarze