Wietnamsko - laotańska pętla. Dzień 18 Sa Pa

No i mieliśmy jechać mini vanem, a pojechaliśmy zwykłym kursowym autobusem. Wyjazd miał być o 7, a był o 6.50, ale powoli przyzwyczajamy się do azjatyckiego porządku. Najważniejsze w tym wszystkim, że zawsze spokojnie, bez większych przygód docieramy do celu.

Popołudniu dotarliśmy do Sa Pa. Zakwaterowaliśmy się w hotelu Adam (200.000vnd za pokój) i ruszyliśmy na kawę w miasto.



Wokół Sa Pa także jest sporo wiosek zamieszkanych przez mniejszości etniczne - głównie czarnych Hmongów i plemię Red Zao. Schodzą się oni codziennie do miasteczka, by handlować swoimi wyrobami hand made wszelkiej maści. Trzeba na nich niestety uważać i nie dać się wciągnąć w rozmowę, bo później ciężko się od nich uwolnić. Koniecznie chcą coś sprzedać lub zabrać na wycieczkę do swojej wioski. Są przy tym często zwyczajnie namolni, a co więcej zapamiętują ludzi.

My ten błąd popełniliśmy i nasza pani Hmongowa koniecznie chciała nas zabrać do swojej wioski. Kazała obiecywać, że nie pójdziemy z nikim innym, tylko z nią, a że miasteczko jest niewielkie, to okazji do tego miała wiele przy kolejnych spotkaniach.
Warto więc grzecznie dziękować im za proponowane produkty i nie dać się wciągnąć w rozmowę ignorując wszelkie pytania - inaczej przeżyć się nie da.

Spacerując zastanawialiśmy się i jednocześnie szukaliśmy agencji turystycznej, w której moglibyśmy wykupić przewodnika na Phan Xi Pan. Weszliśmy przy okazji do sklepu z książkami. Oprócz przewodników Lonely Planet były książki w najróżniejszych językach - także kilka pozycji po polsku. I tak gadka szmatka od książek przeszliśmy do naszej wycieczki na Phan Xi Pan. Okazało się, że nasz miły sprzedawca książek oczywiście ma znajomych, którzy są przewodnikami i mogą nas zabrać. Spodobało nam się to i zaczęliśmy rozważać możliwości. Opcje były dwie. Albo wycieczka jednodniowa albo dwudniowa. Dao - bo tak nazywał się sprzedawca - rekomendował jednodniową. My zaś słyszeliśmy, że trasa jest trudna i w jeden dzień bardzo trudno ją pokonać. Dao zaś mówił, że jeśli jesteśmy w miarę silni to spokojnie sobie poradzimy. Przemawiał trochę za 1 dniem aspekt finansowy. Jednodniowa wycieczka to koszt 45$ od osoby. Przy dwóch dniach to już koszt 85$, bo trzeba doliczyć nocleg i jedzenie niesione przez kucharzy idących wraz z nami.  Różnica więc jest spora, a nocleg w surowych i górskich warunkach to nie luksus, podobnie zresztą z jedzeniem. Zdecydowaliśmy się jednak zaryzykować i postawiliśmy wszystko na jedną kartę umawiając się na jednodniowa wycieczkę.
Umówiliśmy się na 4.30 rano pod naszym hotelem.

Zaopatrzyliśmy się więc w słodycze i wodę na treking. Wracając do hotelu wstąpiliśmy na zupę Pho, ale była to kompletna porażka! Dostaliśmy zupę instant z pływającym w środku pomidorem. Ja czułam się naprawdę zgorszona.  Jak można w Wietnamie podać zupę Pho  instant?!   Chodząc źli i zniesmaczeni na pociechę znaleźliśmy bazarek, a na nim najlepsze sajgonki, jakie do tej pory jedliśmy. Prze pycha!

Tego wieczoru wypadało się wcześniej położyć spać, by rano w pełni sił być gotowym do drogi. Jednak to nie było takie proste. Ustawiliśmy trzy budziki, by być pewnym, że na pewno nie zaśpimy, po czym wcale nie mogliśmy usnąć. To chyba niepewność czy poradzimy sobie z najwyższym szczytem Indochin w jeden dzień dawała się we znaki... Ja spalam jak na warcie. Słyszałam wszystkie zwariowane koguty piejące w środku nocy i słyszałam każdy przejeżdżający motor zastanawiając się, czy to nie nasz...

Komentarze

Anonimowy pisze…
"Jednodniowa wycieczka to koszt 45$ od osoby." Znow musze was zmartwic I znow sie nie przygotowaliscie. Wycieczka do wioski Hmongow kosztuje ok 16 dolarow. Wiadomo ze Ci ludzie sa upierdliwi, bo tak zarabiaja, ale jezeli spotkasz zyczliwego i szczerego Hmonga to nie bedziesz zalowac ze zostajesz zaproszony do ich domu.

Popularne posty