w cieniu ciszy się skryć...

Wprost z Lubachowa po kilku godzinach wylądowaliśmy w Krakowie. Tam ja napisałam kolokwium a Krzysiek z Maćkiem zajęli się zwiedzaniem. Później w biegu złapaliśmy chińczyka z naprzeciw UEK-u i pobiegliśmy na autobus, który zawiózł nas wprost do Krynicy Zdrój.

W Krynicy złapaliśmy busa do Muszyny i tak jakieś 30 min później wysiedliśmy na muszyńskim ryneczku. Nie mieliśmy wyszukanego żadnego noclegu, ale najlepszą informacją w tej kwestii okazali się miejscowi. Chłopaki siedzący na rynku pokierowali nas do pobliskiego domu wczasowego.

Okazało się że była to najlepsza opcja, bo Muszyna z racji bardziej uzdrowiskowego charakteru nastawiona jest na kuracjuszy zamierzających zatrzymać się w niej na dłuższy czas a dla tych, którzy chcą zatrzymać się tylko na jedną noc, albo wcale nie otwiera swoich drzwi, albo wyznacza extra ceny... My natomiast trafiliśmy do domu wczasowego Jastrzębiec, gdzie powitała nas bardzo miła Pani.



Od razu zainteresowała się tym czy mamy co potrzeba, czy wiemy co można zobaczyć w Muszynie i zaopatrzyła nas w informatory turystyczne. Polecamy więc "Jastrzębiec" nie tylko ze względu na dobrą cenę, ale przede wszystkim na gościnność i życzliwość właścicieli :)

Z folderami o Muszynie ruszyliśmy na spacer. Wiele nie pozwiedzaliśmy, bo był już wieczór i zaczęło się ściemniać, ale odwiedziliśmy ruiny zamku na wzgórzu Baszta skąd rozciąga się widok na Muszynę







i przespacerowaliśmy się wzdłuż wijącego się przez nią Popradu.



Wróciliśmy do ośrodka, oglądnęliśmy jeszcze album z pięknymi zdjęciami z Beskidu Sądeckiego, który otrzymaliśmy do przejrzenia wraz z folderami. Podsyciły one naszą wyobraźnię i zapał na kolejne dni wycieczki.

We wtorkowy poranek przespacerowaliśmy się jeszcze po miećcie,





zaglądnęliśmy do Muszyńskiego kościółka pod wezwaniem św. Józefa





i ruszyliśmy ku górom...

Jak to zwykle bywa, najtrudniej trafić na szlak. Jest spora zmyłka odnośnie prowadzenia szlaku- znajduje się ona tuż za mostem prowadzącym przez Poprad przy skręcie na wzgórze Baszta. Jest jasno oznaczone, że szlak żółty skręca tam w prawo i idzie wzdłuż Popradu. W rzeczywistości wcale tak nie jest. Szlak idzie prosto i skręca dopiero kilkaset metrów dalej w kierunku miejscowości Złockie.

Niestety na tą zmyłkę daliśmy się nabrać, ale już chwilę później maszerowaliśmy w stronę wspomnianej miejscowości Złockie a dokładniej w stronę cerkwi, która się w niej znajduje.

Cerkiew Złockie jest pw. św. Demetriusza Rycerza i Męczennika i pochodzi z II. poł. XlX w. Obecnie jest to kościół rzymskokatolicki. Wzniesiona została w tradycji budownictwa cerkiewnego.















href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi1YVgEQ9QLgfOgtWxWGHaHPPX33VyWpJIIl8fLQS1OW1MxEabJJcVbrEgVezSxxU5Df1d3sHYSnZu437-CbmY6zElSqBgCLllBXaooe24Y5n2s4DsbMGBPfEJU5Wfe0AABCig6tzNLyKM/s1600/DSCF2401.JPG">

Polichromia w prezbiterium pochodzi z 1876 r. a plafon Wniebowstąpienie namalowany został najprawdopodobniej przez J. Bogdańskiego, ucznia Jana Matejki.

Odpoczęliśmy chwilkę w cieniu ciszy cerkwi. Nie ma nic piękniejszego jak móc w takim cieniu zatrzymać się, z dala od zgiełku, szumu, pośpiechu, obowiązków i móc wsłuchać się w ciszę, wiatr, zapach lipy i śpiew ptaków... Dla mnie to bezcenne chwile pełne najzwyklejszej magii...





Po odpoczynku ruszyliśmy w stronę miejscowości Szczawnik. Tam też znajduje się cerkiew pw. św. Demetriusza. Jest z I. poł. XlX w. i również jest cerkwią typu łemkowskiego. Nad jej przedsionkiem, nawą i prezbiterium wznoszą się wieże z hełmami i kutymi krzyżami.











We wnętrzu obiektu znajduje się ikonostas powstały na przełomie XVIII i XIX wieku oraz ołtarze boczne powstałe w 1729 z ikonami Opłakiwania Chrystusa i Przemienienia Pańskiego. Z XVII wieku pochodzi ikona Chrystusa Pantokratora w pomieszczeniu ołtarzowym.

Niestety w ciągu tygodnia każdy ma swoje obowiązki. Kościelny był w pracy więc z oglądnięcia cerkwi od wewnątrz nic nie wyszło, cóż może następnym razem się uda.

Ruszyliśmy dalej tym razem już bardziej pod górkę. Tego dnia zamierzaliśmy dotrzeć do Piwnicznej Zdrój w właściwie to do "Chaty pod Niemcową".

Słońce rozpieszczało nas swoimi promieniami, las i wiatr lekko schładzały a plecaki ciążyły na naszych ramionach. Nie mniej mozolnie cały czas wdrapywaliśmy się pod górę przemierzając zielone, leśne korytarze.







Najpierw dotarliśmy na wzgórze Wierchomli. Amatorzy białego szaleństwa znają dolinę Wierchomli jako wspaniałe miejsce do białego szaleństwa. Do Wszystkich tych machaliśmy do kamerki na stacji górnej Wierchomli 31 maja około godziny 14.15 ;)





Przecinając szczyt Wielchomli skierowaliśmy się na Pustą Wielką.



Niestety oglądany dzień wcześniej album nieco wygórował moje oczekiwania odnośnie widoków z jej szczytu, których niestety dostrzec się nie udało...
Ale przynajmniej była ławeczka, która na zdjęciach się nie znajdowała a w znacznym stopniu zrekompensowała widoki ;)



Z Pustej Wielkiej udaliśmy się czarnym a następnie czerwonym szlakiem w stronę Wierchomli Wielkiej.











Po dłuższej wędrówce znaleźliśmy się w tej małej wiosce. U stóp szlaku, z którego zeszliśmy, ku naszej uciesze był strumień, który nas nieco ochłodził.





Znalazł się też sklepik, w którym nawet znalazła się oranżada, taka jaką zawsze kupował nam Tato jak jeździliśmy na rowery :) Marzyła mi się taka od dłuższego czasu a tu to dodatkowo ze względu na to, że na odcinku z Pustej Wielkiej do Wierchomli nie było żadnego strumienia więc nie można było uzupełnić zapasu wody. Odpoczęliśmy trochę i zweryfikowaliśmy nasze plany. Z racji tego, że było już późniejsze popołudnie zrezygnowaliśmy z przejścia dalszej części szlaku z Wierchomli Wielkiej do Piwnicznej na konto przejazdu. Czasu, który pozostał do busa jednak nie zmarnowaliśmy.

W Wierchomli znajdowała się kolejna cerkiew pw. św. Michała Archanioła przerobiona aktualnie na kościół rzymskokatolicki.







Wnętrze cerkwi to barokowo-klasycystyczna polichromia ścian i stropów o motywach architektonicznych i figuralnych z 1928 r. W świątyni znajduje się cenne wyposażenie z XVIII-XIX w.: ikonostas o bogatej dekoracji snycerskiej w stylu barokowym z XIX w. oraz pochodzący z tego samego czasu ołtarz w kształcie konfesji w prezbiterium.
W tle ołtarza znajduje się ikona Ukrzyżowanie. W nawie znajdują się rokokowe ołtarze w nawie z XVIII i XIX w. Dziewiętnastowieczny rodowód mają obrazy i feretrony z ikonami.

Ciekawostką jest, że poddasze cerkwi jest chronionym siedliskiem najrzadszych w Europie nietoperzy - podkowca małego oraz nocka orzęsionego.

Tą cerkiew udało nam się zobaczyć od wewnątrz, bo otworzono ją ze względu na zbliżające się nabożeństwo majowe.

Busem dotarliśmy do Polanicy Zdroju. Odszukaliśmy nasz szlak i miało nas czekać jakieś 2,5h drogi. Niestety okazało się, że po całym dniu wędrówki nie mamy aż tyle sił i trasa znacznie się wydłużyła. Zastała nas też noc, problemy ze znalezieniem chaty i burza... Chwile grozy na szczęście skończyły się dobrze i bezpiecznie dotarliśmy do Chaty pod Niemcową.

Charakterem przypominała nieco Chatę u Kuby w ukraińskich Karpatach. Klimatem z resztą też a i kojarzyć się będzie z równie wielkim wybawieniem i bezpieczeństwem jak ta u Kuby...

Po dotarciu do chaty gospodarz poczęstował nas gorącą herbatą i poszliśmy spać.





Dopiero rano dostrzegliśmy pełną krasę chaty i jej otoczenia.



















Niestety czas nas gonił. Szybkie śniadanie, mycie, porachunki z gospodarzem (12zł za osobę) i ruszaliśmy dalej.

Idąc przez Wielki Rogacz,



Przełęcz Żłobki



i dalej planie była Radziejowa, ale gdzieś skręciliśmy i zamiast wyjść na nią obeszliśmy ją bokiem. Wyszło nam to raczej na dobre, bo gdybyśmy ją odwiedzili raczej nie udałoby się zdążyć na planowany autobus.





Przespacerowaliśmy się wiec tylko po paśmie Radziejowej, dotarliśmy do schroniska na Przechybie tam obiad i trzeba było się streszczać.

Kiedy zeszliśmy do Szczawnicy mieliśmy już trochę dość więc z ulgą usiedliśmy w busie jadącym do Krościenka nad Dunajcem. W sumie mogliśmy jechać ze Szczawnicy, ale takie dobre lody są tylko w Krościenku na rynku więc w ramach nagrody za swój trud przebytej drogi pojechaliśmy tam i zjedliśmy pyszne lody, dla ciekawostki- na wagę :)

I tym radosnym akcentem zakończyliśmy naszą wycieczkę. Wróciliśmy do gwarnego Krakowa i swoich codziennych obowiązków niestety nie pachnących lipą, lasem, cieniem ani ciszą...

Komentarze

prawdziwe Włóczykije z Was ;)
Magda pisze…
Najlepsze lody, jakie kiedykolwiek jadłam są na rynku w Nowym Targu ;)
Włóczykije pisze…
słyszałam o tych lodach w Nowym Targu- następnym razem musimy je sprawdzić, czy rzeczywiście takie dobre :)
Anonimowy pisze…
Polecam kiedys na dluzej zostac na Niemcowej - takiego klimatu nie czulem nigdzie :)
Na Radziejowej zbyt wiele byscie nie zobaczyli - szczyt jest zalesiony a w wieze widokowa rok temu piorun trafil i (do niedawna) byla zamknieta. Nie wiem, czy ja poprawili.

No i jeszcze jedno. Niedaleko chatki, przy szlaku do Piwnicznej, jest kapliczka. Tam, z widokiem na swiatelka Piwnicznej, zostala "zaobraczkowana" moja narzeczona. A to, ze akurat bylo to w czasie deszczu Perseidow to troche nieplanowane (mimo, ze wiedzialem o aktywnosci :)

//P//
Anonimowy pisze…
I am extremely inspired along with your writing skills and also
with the structure to your blog. Is this a paid subject matter
or did you customize it your self? Anyway stay up the excellent quality writing, it is uncommon to look a great weblog like this one today..


Here is my webpage; seo company

Popularne posty